1 grudnia 2024

„Karaibska Odyseja”, czyli niekończąca się przygoda

Od dłuższego czasu przymierzałem się do jakiejś książki Marcina Mortki, który stworzył już wiele dzieł. Wybór padł na „Karaibską Odyseję. Bazyliszek, sztorm i morski kamień”. Lubię pirackie klimaty i w końcu musiałem sięgnąć po te dzieło.

William O'Connor jest „emerytowanym” kapitanem okrętu. Osiadł na lądzie i wiódł dotąd spokojne życie u boku żony Manueli. Choć przy tej kobiecie nie zawsze było tak spokojnie. Ten ład i harmonia kończą się z tajemniczym zniknięciem wybranki Williama oraz z zaokrętowaniem tajemniczego statku. Starego wilka morskiego wezwał zapach oceanu i kolejnej przygody.

Akcja książki „Karaibska Odyseja. Bazyliszek, sztorm i morski kamień” zaczyna się w Port Royal. William O'Connor to były kapitan statku, wielki żeglarz, który po latach na okręcie zszedł na brzeg. Wiedzie (prawie) spokojne życie u boku żony Manueli. Próbuje odnaleźć się w roli farmera. Do pewnego momentu.

Wilk morski nie może stać się szczurem lądowym. William zostaje poproszony o wycenę pewnego okrętu. To przywołuje w nim i jego najbliższym przyjaciołom wspomnienia dawnych wypraw i cichą chęć powrotu na wody. Tak się składa, że to życzenie może się spełnić. Żona kapitana tajemniczo znika z wyspy, a różne wydarzenia popychają O'Connora na statek w kierunku nowych przygód.

William chce odnaleźć swoją żonę, ale w międzyczasie musi rozwiązać zagadkę dziwnych zjawisk, a przede wszystkim dowiedzieć się więcej o pochodzeniu swojego nowego okrętu. Kapitan O'Connor jest świetnym żeglarzem, ale ma też duży talent do wpadania w kolejne kłopoty. Nie da się nudzić przy załodze okrętu i tak barwnym dowódcy.

 Czy kapitan O'Connor odnajdzie ukochaną? Czy uda mu się wyjść bez szwanku z kolejnych przygód?

Marcin Mortka zbudował naprawdę świetną opowieść. Może początek jest nieco za spokojna, ale daje nam możliwość poznania bohaterów. Obok momentami porywczego i spontanicznego Williama są spokojniejszy i rozsądniejszy Edward Love oraz bardziej roztrzepany Vincent Fowler. To trio niesie powieść niczym słynny okręt „Magdalena”, należący kiedyś do O'Connora.

Po krótkiej rozgrzewce i od momentu zniknięcia Manueli, nie ma czasu na nudę. Autor przyspieszył akcję, ale też dobrze ją rozplanował. A do tego tak wszystko jest ułożone, że mamy mało czasu na przemyślenia tego, co się wydarzyło, bo zaraz znowu coś zaczyna się dziać niespodziewanego.

Naszym bohaterom towarzyszą coraz to większe przygody. Płyniemy dość szybko z biegiem historii i każde kolejne wydarzeni jest coraz istotniejsze dla całej fabuły. A jak już o niej, to nie jest to całkiem poważna historia, bo mamy momenty pełne humoru (niczym naloty Próchna i Barachło). I właśnie ten styl świetnie oplata całą powieść. Dobrze czytało mi się tę książkę i pewnie jeszcze sięgnę po kolejne autorstwa Marcina Mortki. O ile są stworzone w podobnym stylu.

Moja ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz