W erze superbohaterów i pytań „Marvel czy DC?”, aż prosiłoby się o to, żeby mieć swojego herosa. Polskę nie stać na swoich przedstawicieli z supermocami? Ależ oczywiście, że możemy mieć swojego wyjątkowego bohatera.
Rysiek to zwyczajny mieszkaniec Katowice. Może nie taki zwyczajny, bo to podstarzały rockman. Wydaje mu się, że ma jeszcze w sobie tę iskrę dawnego rocka, ale nie do końca tak jest w rzeczywistości. Jego jedynym przyjacielem jest Alojz, emerytowany górnik, który martwi się o niego. Rysiek lubi muzykę, piwo i kebaby. I tak sobie żyje z dnia na dzień. Do pewnego momentu.
Kiedy „Zwierzu” relaksował się na krześle w ogródku, trzymając w ręce ukochaną gitarę, trafił go piorun. Zamiast go zabić, to dał mu ciekawą moc. Rysiek może miotać elektrycznymi wiązkami, niczym Raiden z Mortal Kombat.
Sama ta moc za bardzo nie zmienia charakteru Ryśka, więc potrzebuje on pomocy Alojza oraz Benjamina, młodego mężczyzny, który pojawił się znikąd, ale za to wie dużo o superbohaterach. Ta ekipa próbuje zrobić gościa ze „Zwierza”, choć wcale nie jest to taki łatwy proces. A w międzyczasie grupa tajemniczych mimów terroryzuje Kraków i to wydaje się być odpowiednim zadaniem dla superbohatera.
Jakub Ćwiek zabiera nas w szalony świat, w którym to nawet Polska doczekała się superbohatera. Takiego specyficznego, prosto z katowickiego blokowiska. Autor już w przedsłowiu ostrzega, że w tej książce jest ostra jazda po krawędzi. I to wcale nie są słowa rzucane na wiatr.
W „Dreszczu” dostajemy mocny, czarny humor. Rysiek jest też bardzo specyficzną postacią, którą się polubi albo znienawidzi. Mnie jeszcze osobiście bardzo podobał się Alojz, który po śląsku stara się stawiać Ryśka do pionu.
W tej książce jest wszystko, można się poczuć urażonym we 100 wątkach, albo po prostu z tego wszystkiego… śmiać się. Mnie „Dreszcz” rozwalił na łopatki i jak dla mnie to jest najlepsza książka, jaką przeczytałem w tym roku.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nie każdemu przypasuje ta powieść. Wielu może odrzuci na starcie. To też nie jest literackie arcydzieło. Ale perfekcyjnie trafiło w jedną z moich gałęzi humoru. Co oczywiście wpłynęło na ocenę.
Dobrze bawiłem się przy tej książce, choć bardziej ją przesłuchałem, bo zacząłem od audiobooka, który też jest kapitalnie zrobiony. Po jego przesłuchaniu od razu zakupiłem całą trylogię i trzeba będzie pójść w przyszłym roku w kolejne tomy.
Stary dobry rock jeszcze nie umarł!
Moja ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz