środa, 31 stycznia 2018

Nanga Parbat – Killer Mountain

Od czwartku przeżywaliśmy dramat związany z utknięciem na Nanga Parbat Tomasza Mackiewicza oraz Elisabeth Revol. Polak nie miał sił schodzić, Francuzka musiała go zostawić i spróbować przeżyć. Śledziliśmy niesamowitą akcję ratunkową w wykonaniu Polaków, którzy szykowali się na podbój K2. Dramat, który większość osób w Polsce śledziła. Dramat, który uruchomił falę współczucia, pomocy, troski oraz niepotrzebnego hejtu.



Wiem, że jestem trochę „spóźniony” z tematem, ale musiałem ochłonąć i poczekać na jeszcze jedną informację. A raczej jej potwierdzenie. No ale idziemy dalej.

Dla Tomasza Mackiewicza było to zimowe podejście numer siedem, dla Elisabeth Revol numer cztery. Jak trudno zdobyć zimą Nanga Parbat najlepiej obrazuje to, że dopiero w 2016 roku udało się trójosobowej grupie wejść na szczyt. Polak z Francuzką chcieli zdobyć górę w stylu alpejskim, co oznacza wspinaczkę bez wsparcia tragarz oraz bez butli z tlenem (mam nadzieję, że nic nie pokręciłem). Za pomocą SM Mackiewicz prawie codziennie informował o swoim położeniu i następnym kroku. Niestety po informacji o próbie ataku na szczyt więcej wpisów się nie pojawiało. Para himalaistów utknęła pod kopułą śnieżną na wysokości ok. 7400 m n.p.m. I wtedy ruszyła machina w mediach i na wszelkich social mediach. Francuzka będąca w kontakcie ze swoim przyjacielem poprosiła o pomoc i opisała całą sytuację. Aby móc ruszyć z akcją pomocy potrzebne było 50 tys euro. Zaczęło się.

Po cholerę on tam lazł?


Takich komentarzy było w bruk. Na co się tam pchał? A dlaczego szedł do góry jak się źle czuł? W tym właśnie rzecz, że nie da się tego tak dokładnie wytłumaczyć. Powiem tak, to jest po prostu pasja i wyzwanie. Zmierzenie się z samym sobą. Sam nie jestem specem od wspinaczki wysokogórskiej, ale rozumiem czemu ludzie idą w takie góry.


Czy ktoś pytał się skoczka narciarskiego po jakiego grzyba skacze jak może zginąć przez zbyt mocny wiatr w locie lub przy lądowaniu? Czy ktoś pytał kierowcę rajdowego dlaczego tak pędzi, bo może zginąć na każdym zakręcie wyścigu? A czy ktoś kiedyś powiedział facetowi w kajaku, po co płyniesz sam przez oceany? Ryby cię zjedzą. Pasja to jest często to co człowieka pcha do niemożliwego i czasem jest ponad rozum (jego i innych). Nie może na spokojnie usiedzieć w domu. Było też wiele komentarzy z „podpowiedziami” jak powinni działać himalaiści. Najlepiej to wszystko spuentowała Justyna Kowalczyk, która nie raz wychodziła pod górki, z których zazwyczaj normalni ludzie zjeżdżają.



Wariat szedł bez ubezpieczenia



Taka informacja też zaraz pojawiała się w komentarzach na stronach informacyjnych lub na SM. Wcale nie było tak, że gość sobie poszedł bez ubezpieczenia na ponad 8000 m n.p.m. Ubezpieczenie było oczywiście. Problem w tym, że żadne ubezpieczenie nie obejmuje przelotu helikoptera spod Nanga Parbat po ekipę ratunkową na K2 i z powrotem. Przykro, że armia pakistańska nie miała zamiarów podnieść maszyn dopóki nie dostali gwarancji finansowych. Stąd właśnie pojawiła się zbiórka na przelot. Później nasz MSZ dało gwarancje i wtedy poderwały się maszyny. No i oczywiście lawina hejtu ruszyła po raz kolejny. A po co płacić na tego idiotę? Moje pieniądze idą na takie akcje? Lepiej pomóc komu innemu, a nie wariatowi.

Po pierwsze, ta zbiórka była dobrowolna. Po drugie pieniądze na akcje ratunkową poszły z tej zbiórki. Nasze MSZ dało tylko gwarancje, zapewne jeszcze ruszyło z innymi działaniami. Swoje trzy grosze musiał jeszcze dołożyć pewien dziennikarz sportowy, ale nie będę mu dodatkowej reklamy robić. Potem próbował się jeszcze bronić swoim artykułem, ale nie do końca to wyszło. Bo oczywiście warto pomagać i jest wiele potrzebujących w Polsce, którzy szukają pomocy na portalach specjalizujących się w zbiórkach. Ta jedna zbiórka to tylko kropla w morzu „marnowanych” pieniędzy w Polsce. Wystarczy tylko wspomnieć o uchwałach przyjmowanych przez posłów, za które płacą później obywatele. A ile razy karetki czy strażacy ruszają na pomoc komuś kto „dokonał jakiejś głupoty”? Dodatkowo ci ratownicy zarabiają psie pieniądze, ale to nie temat na dziś. A poza tym powtarzam – zbiórka była DOBROWOLNA.

Ogólnie miniony weekend był koszmarny. Tony hejtu przewalających się przez komentarze i SM. Jak nie o Mackiewiczu to na temat wypowiedzi izraelskich polityków. Szambo wylało się na internet, nie pierwszy raz.

Akcja ratunkowa


Oczywiście można było na akcje ratunkową wysłać miejscowych himalaistów. Problem w tym, że nie byli oni zaaklimatyzowani. Pamiętajcie, że im wyżej tym inaczej się oddycha. Organizm ludzki musi się dostosować do panujących warunków na danej wysokości. Nasi na K2 byli już na wysokości ok. 6200 m n.p.m. Jedna z zasad mówi, że w przypadku akcji ratunkowej na pomoc powinna ruszyć ekipa z „okolic” miejsca zdarzenia. Właśnie dlatego, że ci ludzi są odpowiednio zaaklimatyzowani i będą w stanie szybciej się poruszać na pomoc. Gdy do ekipy z K2 dotarła informacja o potrzebnej akcji ratunkowej nikt się nie zawahał.


Właściwie to tym od początku swojego wpisu powinienem się zająć. Na pomoc byli gotowi wszyscy, ale mogło polecieć tylko czterech. Po dotarciu na Nanga Parbat szacowano, że ratownicy powinni dojść do Francuzki w 1,5 dnia, a do Polaka w dwa dni. To co dokonali Denis Urubko i Adam Bielecki przejdzie na zawsze do historii. Goście przeszli w pionie 1100 m w 4,5 godziny!!! A zaczęli wspinaczkę po zmroku. Kluczowe było dojście do Elisabeth Revol, bo było wiadome, że ona żyje. Była też ostatnią osobą, która miała kontakt z Tomkiem Mackiewiczem. Niestety Francuzka była zbyt wycieńczona, a poza tym miała odmrożenia rąk i nóg. Konieczna była pomoc w zejściu. Zwłaszcza, że najwięcej wypadków zdarza się właśnie przy schodzeniu.


Z informacji uzyskanych od Francuzki i ze względu na zbliżające się pogorszenie pogody postanowiono zakończyć akcję ratunkową. Polak został sprowadzony przez Revol niżej na wysokość ok. 7200 m n.p.m. Miał trudności z chodzeniem, odmrożenia nóg i twarzy. Dodatkowo pojawiła się ślepota śnieżna. Mackiewicz już nie kontaktował. Było ryzykiem podjęcie się próby wyjścia jeszcze wyżej ponad 1000 m. Z niedawnych informacji wynika, że ekipa ratunkowa była gotowa na powrót na Nanga Parbat. Oczywiście jeżeli pogoda poprawiłaby się oraz załatwiono by maszynę, która byłaby w stanie wysadzić ich na wysokości ok. 6700 m n.p.m. Ludovic Giambiasi próbował załatwić lepszą maszynę, ale niestety sprawdziły się negatywne prognozy.

Szkoda, że przez opieszałość pakistańskiej armii, francuskiego i polskiego MSZ akcja ratunkowa rozpoczęła się w sobotę. Może gdyby ratownicy ochotnicy dostali ten jeden dzień ze spokojną pogoda to udałoby się dotrzeć do Mackiewicza. Pomóc mu lub potwierdzić zgon. Możemy sobie gdybać. Ta czwórka za swój niesamowity wyczyn powinna zostać odznaczona. Prawdopodobnie tak będzie, ale oczywiście w tej kwestii też ujawnili się internetowi hejterzy.

Dobrzy ludzie są wśród nas


Na szczęście poza hejterami żwawo działają ludzie, którzy chcą pomóc. Zbiórka, która była aktywna na finansowanie wyprawy została zamieniona na pomoc dla rodziny. Również ze strony francuskiej ruszyła zbiórka na leczenie Elisabeth Revol oraz na pomoc rodzinie Tomka. Oczywiście pojawiają się głosy, że państwo pomoże rodzinie zaginionego. To jest oczywiście bardziej PRowa zagrywki ze strony rządu. Nie jestem zwolennikiem akurat tej akcji, zważywszy na to, że dobrowolna zbiórka przynosi efekty.

Nie chce robić na siłę bohatera z Tomasza Mackiewicza. Pewnie dzięki mediom większość poznała jego przeszłość. Miał również problemy w życiu osobistym. Był też nietypowym himalaistą, różnie traktowanym w tym środowisku. Ale to oczywiście nie znaczy, że nie należało mu się starać pomóc.

Przy każdej wyprawie na pewno wiedział jakie istnieje ryzyko. Dopiero siódme podejście sprawiło, że osiągnął swój cel. Suma błędów spowodowała, że zdobycie szczytu zmieniło się w dramat. Walka o przetrwanie Francuzki, osłabiony Polak nie był w stanie dojść do miejsca ostatniego obozu. Został w szczelinie śnieżnej. Niestety najprawdopodobniej przypłacił to życiem. Zostawił żonę z trójką dzieci. Ojciec himalaisty wciąż wierzy, że on żyje. Próbuje zorganizować nową akcje ratownicze, aby dotrzeć do Polaka. Czas gra na niekorzyść. Kiedyś Tomasz Mackiewicz przeżył sześć dni w podobnych warunkach. Nadzieja umiera ostatnia, ale w tym przypadku tylko się tli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz