Jeżeli lubisz gierki polityczne, brutalne i bezkompromisowe, to „Starcie królów” jest książką w sam raz dla ciebie. George R.R. Martin zabiera nas ponownie do Westeros i kolejnej części swojej słynnej serii.
„Starcie królów” to druga część „Pieśni Lodu i Ognia”. Naturalne jest, że będę zmuszony do lekkich spojlerów. Jeżeli nie czytałeś „Gry o tron”, to dalsza część mojego wpisu nieco może zdradzić ci los bohaterów wcześniejszego tomu.
Umarł król, niech żyją… królowie!
Śmierć króla Roberta Baratheona i Eddarda Starka wpłynęła mocno na całe Westeros. Żelazny Tron zajął syn Roberta 13-letni Joffrey. Przeciwko jego władzy ustawiają się dawni wasale. Oprócz nominalnego króla będącego w Królewskiej Przystani, mamy jeszcze… trzech innych. Walki z Lannisterami prowadzi Robb Stark, który został ogłoszony Królem Północy.
Joffreya jako prawowitego króla nie uznali jeszcze władcy południowych ziem. Mowa tutaj o braciach zmarłego Roberta – Stannisie i Renlym Barathoenie. Jednak obaj bracia nie darzą do siebie sympatii. To pozwala Królewskiemu Namiestnikowi – Tyrionowi Lannisterowi – na działanie i knucie intryg politycznych, które mają zachować jego bratanka na tronie, a zarazem nieco ograniczyć… działanie matki Joffreya. Jednak same polityczne intrygi i nadchodzące nieuniknione starcie nie są jedynymi poważnymi problemami.
W Westeros pojawił się biały kruk, a to oznacza nadchodzącą zimę. Do tego na niebie pojawiła się czerwona kometa, która dla każdego ma inne znaczenie. Lecz każdy podświadomie czuje, że to nie oznacza nic dobrego.
W tej części mamy też dalsze losy Jona Snow, który wyruszył z Czarnymi Braćmi zza Mur, aby dowiedzieć się, jakie zewnętrzne zagrożenie może grozić całemu Westeros. Śledzimy też losy Daenerys, która po narodzeniu smoków marzy o powrocie z banicji i odzyskaniu Żelaznego Tronu w prawowite ręce Targaryenów.
Siłą George'a R.R. Martina jest to, że mimo opisywania losów wielu bohaterów w swoich powieściach, to potrafi świetnie przerzucać czytelnika między różnymi postaciami, jednocześnie nie siejąc zamętu. Nie czujemy się pogubieni, skacząc po różnych częściach historii widzianej okiem innego bohatera, bo autor odpowiednio wszystko nam dawkuje. To sprawia, że swobodnie przechodzimy przez kolejne kartki książki, nawet mimo jej szerokich rozmiarów.
Do tego trzeba pochwalić go za świetną grę polityczną. Tytuł „Starcie królów” dawał nadzieję czytelnikowi na szybką i wielką bitwę o Żelazny Tron. Jednak przez niemal połowę książki dostajemy intrygi i „przeciąganie liny”. To też jest świetnie wyważone, bo nie nudzimy się, ani nie gubimy we wszystkich działaniach bohaterów książki.
„Starcie królów” ma ponad 1000 stron. To może przerażać czytelnika, zanim sięgnie po książkę. Jednak kiedy zacznie ją czytać i wejdzie w losy bohaterów, to płynie swobodnie przez całą opowieść. Przestaje się bać rozmiarów książki i czuje się świetnie w świecie stworzonym przez George'a R.R. Martina.
Trudno jest się przyczepić do czegoś w tej książce. Autor dobrze dozuje nam części historii poszczególnych postaci. Znowu pozostawia nam takie zakończenie, które zachęca nas do natychmiastowego kontynuowania czytania „Pieśni Lodu i Ognia” przy okazji kolejnego tomu. Miałbym jeden mankament, do którego mógłbym się przyczepić. Trochę rozczarowała mnie jedna z bitew, którą mamy w tej historii. Nie chce za dużo spojlerować, ale po prostu spodziewałem się dłuższego i cięższego boju.
Ogólnie kolejny tom dzieła życia Martina muszę ocenić wysoko. Świetnie było wrócić do Westeros i zapewne nie będę robił aż tak długiej przerwy do następnego tomu, jak po przeczytaniu „Gry o tron”.
Moja ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz